Okiem 11-latka – kto to jest nauczyciel?

Bawiłem się w jednym z moich 11-letnich uczniów w domino słowne w języku rosyjskim. Przy okazji zadawałem mu pytania po rosyjsku typu: co znaczy szafa (что значит шкаф?), co znaczy lekarz? (что значит врач?). Kuba (imię zmienione) bezbłędnie odpowiadał na pytania, opisując odpowiednio znaczenia słów. W pewnym momencie padło z moich ust pytanie: co znaczy nauczyciel? (что значит учитель)?. Oczekiwałem odpowiedzi w stylu: pracuje w szkole, moja pani od matematyki, ewentualnie polskiego słowa nauczyciel. Nic z tego. Kuba poirytowany powiedział po polsku: ktoś, kto zabrania się bawić.

OBRAZEK

Obrazek powyżej jest trochę przewrotny, w stosunku do tekstu powyżej, jednak dość mam pesymistycznych, okropnych zdjęć – postanowiłem więc wkleić coś pozytywnego.

Zacznijmy od krótkiej teorii: André Stern, autor książki Zabawa. O uczeniu się, zaufaniu i życiu pełnym entuzjazmu podkreśla, że zabawa to najgłębsze spełnienie dziecka. Podczas gdy my zachwycamy się, że malutkie dziecko tak uroczo bawi się przedmiotami, często nie dostrzegamy, że poza zabawą maluch robi jeszcze jedną ważną rzecz – uczy się. Poznaje kształty, zapachy, kolory. Dowiaduje się, co można wziąć do rączek, a czego nie – bo na przykład dojdzie do oparzenia. Jako dorośli nie powinniśmy umniejszać roli tego procesu. Czym z kolei zabawa jest dla nas? Rozumiemy ją przede wszystkim jako ucieczkę od stresu i zmartwień. Oddajemy się swojemu hobby, aby zrelaksować się po ciężkim tygodniu. Tymczasem, jak pisze Stern, dziecko robi coś zupełnie innego – przez zabawę poznaje świat.

Jak już ustaliliśmy, zabawa dla dziecka jest niczym innym, jak nauką (swoją drogą, bardzo przyjemną). Człowiek z natury jest bestią żądną wiedzy i zrobi wszystko, żeby dowiedzieć się nowych rzeczy. Wyobraźmy sobie teraz sytuację, która ma miejsce bez przerwy: kończ zabawę i bierz się za naukę! Czy Wy również dostrzegacie w tym zdaniu pewien absurd? Równie dobrze można by powiedzieć: przestań wreszcie oddychać i zacznij żyć! Taki komunikat jest podwójnie zły. Po pierwsze, w irracjonalny sposób oddzielamy naturalny proces uczenia się dziecka od… naturalnego procesu uczenia się dziecka! Brzmi dziwnie? Dla niego również. Po drugie, zamiast podtrzymać motywację wewnętrzną do nauki, kreujemy wizję szkoły, którą utożsamiamy przecież z uczeniem się, jako miejsca opresyjnego, w którym nie ma czasu na przyjemności i każdego dnia trzeba mierzyć się w niej z brutalną rzeczywistością, przypominającą walkę o przetrwanie (pomaga w tym doskonale system oceniania). W niesamowity sposób zmieniamy to, co do tej pory sprawiało maluchowi radość, w przykry i bezsensowny obowiązek. A przecież nauka jest czymś pięknym i szalenie interesującym.

Żyjemy w błędnym przekonaniu, obalonym przez wiele badań naukowych (ale o tym w osobnych wpisach), które pokazują, że oceny stanowią świetną motywację zewnętrzną dla uczniów. Tymczasem taki model przypomina bardziej, przepraszam za wyrażenie, tresurę, aniżeli prawdziwe zachęcanie do nauki. Celem szkoły nie powinno być kładzenie nacisku na motywację zewnętrzną uczniów, ale dbanie o nie wygaszenie motywacji wewnętrznej, czyli największej siły napędowej każdego człowieka. Ten, kto chce działać sam z siebie, zawsze zrobi to skutecznie i efektywnie, a przy tym sprawi mu to przyjemność. Czemu więc nie podtrzymać u dziecka tej pasji, wskazując szkołę jako miejsce, w którym zabawa trwać będzie nadal i dzięki niej zdobędzie ono niesamowite umiejętności, które pozwolą mu na odkrycie wielu tajemnic? Jestem przekonany, że taki obraz szkoły sprawiłby, że każdy chodziłby do niej z przyjemnością, a wiedza tam zdobyta utrwaliłaby się w umyśle na zawsze. Natomiast w kolejnych latach życia uczniowie traktowaliby wyższe klasy jako źródło siły, którą daje im nauka – wszystko to musiałoby odbywać się w przyjaznej atmosferze oraz przy uwzględnieniu badań z zakresu działania ludzkiego mózgu. Aby tego wszystkiego dokonać potrzebne są daleko idące zmiany, o które walczę, prowadząc m.in. szkolenia dla nauczycieli.

Dodaj komentarz